Dwie „5” Kijowskiego z plusem
czyli
nie jestem rycerzem na białym koniu

Są winy, których nie można naprawić. Są przeprosiny, które wypowiedziane nie w porę, nigdy nie zostaną przyjęte. Nie możemy cofnąć naszych słów i czynów, nie możemy wymazać ich gumką myszka albo klawiszem Delete. Życie to nie plik tekstowy.
Wit Szostak, Sto dni bez słońca
Mam przeprosić?
Zawsze się brałem za to, co uważałem za ważne. W latach 80-tych uczestniczyłem w organizacji, która zajmowała się wychowaniem dzieci i młodzieży. Byłem też przewodniczącym samorządu szkolnego w liceum. Kiedy formowała się w Polsce scena polityczna, postanowiłem się włączyć, zaangażowałem w ROAD, ponieważ jednak byli tam i mądrzejsi, i bardziej aktywni, więc zająłem się własnym życiem. Gdy w 2010 roku zobaczyłem, jak bardzo niesprawiedliwe jest polskie społeczeństwo i praktyka sądowa w sprawie praw dzieci do kontaktów z ich ojcami oraz praw ojców, stworzyłem nocotytato.org.pl – blog, w który po chwili włączyło się wiele osób.
Pisaliśmy o sprawach ważnych dla dzieci, dla rodzin, o dyskryminacji, jej przyczynach… o tym, że nie ma jednej lepszej grupy i drugiej gorszej. Że tak, jak ojcowie są dyskryminowani w sądach rodzinnych, podobnie kobiety są dyskryminowane na rynku pracy. I że jedna dyskryminacja rodzi inne, i że jeżeli chcemy, żeby nasze prawa były respektowane, musimy szanować prawa innych. Doświadczenie z działalności wokół praw dzieci i rodziców przydały się, kiedy nagłośniono problem kultury gwałtu. Na początku 2015 roku pojawiła się w Turcji akcja, która rozlała się po trochu na cały świat. Sprzeciw wobec kultury, w której można innych zmuszać do życia lub zachowania sprzecznego z ich przekonaniami, ich sympatiami, ich bezpośrednim interesem. Do zachowań szkodzących ich życiu i zdrowiu. Zaczęło się od brutalnego zbiorowego gwałtu na 20-letniej studentce w Turcji. Özgecan Aslan tego nie przeżyła. W Polsce setki mężczyzn wystąpiły wtedy „razem przeciw kulturze gwałtu”.
Miałem zaszczyt mieć numer 1 na liście tych, którzy opublikowali swoje zdjęcia w spódnicach.
Mam się poddać?
Kiedy w Polsce w 2015 roku zwyciężył populizm, wiedziałem, że muszę się zaangażować. Zacząłem już późną wiosną, kiedy widać było, że sprawy idą w złym kierunku. Publikowałem na własnym blogu, na studioopinii.pl, na naTemat.pl. Ostrzegałem, tłumaczyłem, namawiałem. Efekt znają wszyscy. Nie udało się ani mnie, ani innym, którzy podobnie jak ja się starali.
Założyłem grupę Komitet Obrony Demokracji na Facebooku. I wtedy skończyło się całkiem moje życie prywatne. Powstał wielki ruch społeczny. Wiele różnych środowisk, grup i mediów chciało się załapać. Włączyć, doradzać, wpływać, podłączyć… Każdy chciał się ze mną pokazać, wydrukować ze mną wywiad, pokazać zdjęcie. Nie wiem, jak to wpływało na sprzedaż, jak na poczucie uczestniczenia ich wszystkich. Robiłem swoje.
To oczywiste, że zaangażowały się i służby specjalne, świeżo przejęte przez nowych rządzących. Czy wysłały swoich funkcjonariuszy, czy znalazły wśród aktywistów takich, których można było sobie podporządkować… nie szczególnie mnie to interesuje. Były i chciały wpływać.
Jednocześnie rzuciła się masa doradców, pochlebców, ludzi, którzy chcieli uczestniczyć i oferowali swoją pomoc. Tyle, że tę pomoc oferowali tylko do czasu, i niekoniecznie wtedy, kiedy była potrzebna.
Mam przestać ufać?
Wiosną 2016 miałem sygnały od osób zbliżonych do służb, że jesteśmy w centrum ich zainteresowania, i że to my jesteśmy dla nich najważniejsi. Już latem 2016 sytuacja zaczęła się zmieniać. Czyżby służby skutecznie działały? Mając dziesiątki milionów złotych, setki oficerów i agentów, kontrolę nad całym systemem komunikacji, możliwość inwigilacji każdego w dowolny sposób… czy mogli być nieskuteczni?
Nadal robiłem swoje. Nie wiedziałem, że dla wielu stałem się pół roku wcześniej rycerzem na białym koniu. Że nie jestem już człowiekiem – zwyczajnym, ze swoimi możliwościami i wadami, z historią i przyszłością. Newsweek publikował wywiad ze mną o tym, jak mnie atakują i jakie to jest złe. Gazeta Wyborcza i Polityka kłóciły się, bo jednego dnia pojawiłem się na ich okładkach. A media „narodowe” ścigały się propagowaniu nieprawdziwych lub częściowo nieprawdziwych wiadomości na mój temat, insynuacji i oszczerstw, szczując przeciwko mnie szerokie rzesze odbiorców.
Nie zastanawiałem się, co o mnie myśleli ludzie, tylko robiłem swoje. Bardzo szybko jednak się przekonałem, jaki byłem głupi. Trzeba było gwiazdorzyć. Patrzeć na poparcie a nie na zadania i cel. Szukać – kto chce się przy mnie wybić, a przy okazji mnie wzmocni. Szukać jakiegoś towarzystwa, które by mi zawdzięczało wszystko, więc rzuciłoby się bronić mnie do upadłego w razie ataku.
Kiedy atak właściwy został ostatecznie po wielomiesięcznych przygotowaniach uruchomiony, nie było nikogo, kto by chciał mnie bronić. Wśród mediów, polityków, dziennikarzy, celebrytów. Jacek Kleyff był jedynym, który się zaangażował. Napisał do Gazety Wyborczej i do Rzeczypospolitej. Inni się schowali. Wielu wyczuło wiatr historii i dołączyło do nagonki. Inni złożyli uszy po sobie i udawali, że nic nie widzą, nic nie słyszą, nic nie wiedzą.
Przepraszam, oczywiście, że było mnóstwo ludzi, którzy stali przy mnie. Nazywano ich murarzami — od stania murem przy mnie. To oni mnie uchronili przed totalnym zagubieniem. Pokazali, że wartości, o które wspólnie walczyliśmy, nadal są ważne i że nie ma powodu, żeby zmieniać kierunek.
Przez dwa lata jednak nie do końca mogłem zrozumieć, co się stało. Dlaczego ci, którzy chcieli ze mną działać, stać przy mnie, doradzać, pokazać się… dlaczego ci wszyscy nagle stanęli przeciwko mnie. Regularnie słyszałem różne argumenty. Niestety wszystkie są w moim odczuciu pozbawione sensu. A wierzcie mi, że znam sprawę od podszewki i lepiej, niż ktokolwiek inny.
Mam się śmiać?
Kiedy w styczniu 2017 prokuratura, w wyniku doniesienia złożonego z urzędu przez komornika (po głośnych doniesieniach medialnych musiał to zrobić), podjęła postępowanie w sprawie rzekomego „uchylania się przez Mateusza Kijowskiego od świadczeń alimentacyjnych”, wszystkie media o tym krzyczały i cała Polska uznała, że jestem typowym ojcem unikającym łożenia na własne dzieci.
Kiedy jednak w czerwcu 2017 prokuratura umorzyła postępowanie z braku znamion czynu zabronionego i wobec braku podstaw do postawienia jakichkolwiek zarzutów, nikt o tym nawet nie wspomniał. Ja w oczach opinii publicznej i w oczach mediów, również tych podających się za niezależne i uczciwe, pozostałem alimenciarzem. W końcu nie o prawdę chodzi, ale o emocje. O klikalność, czytelnictwo, oglądalność. Tak, jak politycy kierują się dzisiaj głównie sondażami, a nie ideami, tak i media patrzą raczej na to, jak utrzymać lub poprawić pozycję a nie gdzie jest prawda i co jest uczciwe.
Nikt chyba nie ma wątpliwości, że prokuratura Zbigniewa Ziobry z radością podjęłaby przeciwko mnie działania i gdyby znalazła chociaż cień szansy na sformułowanie przeciwko mnie aktu oskarżenia, zrobiłaby to bez chwili zastanowienia. Przecież kiedy tworzyli specjalne prawo pozwalające lepiej ścigać dłużników alimentacyjnych wskazywali na mnie publicznie, samo prawo nazywając potocznie „lex Kijowski”.
Mam się bać?
Wiem, że to, co teraz napiszę, może mnie pogrzebać jeszcze bardziej. Ale nie widzę na polskim rynku medialnym żadnego medium, które byłoby bezstronne i rzetelne. A niezależność od partii rządzącej jest bardzo słabą rekomendacją. Nawet media, które powstawały z moim wsparciem, o które prosiły i które dostawały, kiedy wybuchła „afera” nabrały wody w usta. Nie prosiłem o wsparcie, bo liczyłem na ich rzetelność, bezstronność, uczciwość. Zawsze byłem naiwny.
Dzisiaj też nie umiem prosić o wsparcie. Od dwóch lat nie jestem w stanie znaleźć żadnej pracy. Ale tyle, ile się przez ten czas dowiedziałem i nauczyłem, nikt nie wie. I zaczynam rozumieć, na czym polegał mój „błąd” w 2016 roku. Błąd piszę w cudzysłowie, bo to był błąd w kategoriach „sondażowych”, nie w kategoriach ideowych. Tak, nikt poza najbliższymi i najbardziej zaangażowanymi, ale całkiem prywatnymi osobami, nie uznał, że warto się opowiedzieć w obronie tego, o co wcześniej wszyscy chcieli walczyć. Walczyliśmy o Konstytucję, o praworządność, o uczciwość. Otrzymaliśmy patronat Władysława Bartoszewskiego. Ale… przyzwoitość pozostała chyba tylko w deklaracjach.
Dzisiaj rozumiem, co spowodowało, że tak wielu poczuło się przeze mnie zawiedzionych. Bo skoro wyobrażali sobie o mnie niestworzone rzeczy, ja nie mogłem ich oczekiwań spełnić. Nie byłem rycerzem na białym koniu. Nie byłem bogiem. Byłem zwykłym człowiekiem. Jak wszyscy. Tego nie byli w stanie zaakceptować.
Dzisiaj słyszę liczne zarzuty, uwagi, wytłumaczenia.
Że oszust – wyprowadził pieniądze ze zrzutek publicznych. Ale czy ten, kto tak mówi, zainteresował się przebiegiem procesu w tej sprawie przed sądem w Pruszkowie, który trwa już od roku? Czy chociaż zerknął na relacje on-line, które są zawsze dostępne? Czy zauważył, że oskarżeniu nie udało się do tej pory w żaden sposób wykazać zasadności aktu oskarżenia? A może odnotował fakt, że całe postępowanie toczy się na podstawie anonimowych niemal doniesień ludzi, którzy nic nie wiedzieli, ale z mediów się dowiedzieli o „aferze” i domagali się ścigania?
Że alimenciarz. Wszyscy słyszeli, że prokuratura wszczęła postępowanie w sprawie zaległości w alimentach. Nikt nie słyszał, że postępowanie zostało umorzone, bo nie było znamion czynu zabronionego – uchylania się od świadczeń alimentacyjnych na rzecz dzieci. Nikt nie słyszał, bo nikogo to nie interesowało. Skoro już media wydały wyrok…
Że kłamca. Mówił, że nie dostaje wynagrodzenia z KOD-u, a dostawał, że go rodzina utrzymuje, a przecież brał kasę z KOD-u. Nikt nie zada sobie trudu, żeby sprawdzić kiedy dostawał, kiedy nie dostawał, kiedy co mówił. Nikt nie zauważy, że mówił tak, jak było kiedy mówił. Że w lutym 2016 nic nie dostawał, a w grudniu 2016 od dawna nie dostawał. Kogo to obchodzi? Kłamca!
Ostatnio usłyszałem nowy zarzut. To wszystko – faktury i alimenty – nie ma znaczenia. Ale głupio się tłumaczył w mediach. Jak dziecko. To powoduje, że został skreślony. Prawda, że ciekawe? Nie był winny. Nie ukradł, nie uchyla się od świadczeń na rzecz swoich dzieci, nie kłamał. Ale… tłumaczył się jak dziecko, kiedy mu postawiono absurdalne zarzuty. A przecież miał być rycerzem na białym koniu, co z każdej opresji wyjdzie z tarczą, obronną ręką.
Mam się zapłakać?
Dla nas wszystkich – ludzi XXI wieku – to chyba typowe i charakterystyczne. Oczekujemy, że przyjdzie ktoś, kto załatwi nasze sprawy. Ten rycerz (skąd? w XXI wieku?) Bo sami nie chcemy się angażować. Moglibyśmy mu nawet zapłacić, byle tylko zrobił to za nas. No właśnie, zapłacić byśmy mogli – to mówią niemal wszyscy świadkowie oskarżenia w procesie w Pruszkowie – ale… nie za pracę, którą wykonywał, ale za to, żeby był rycerzem na białym koniu. Ten rycerz… dzisiaj tylko George Clooney jest rycerzem – w reklamie Nespresso. Poza tym mamy na świecie samych zwykłych ludzi. A nam w Polsce był potrzebny Piłsudski, Jan Paweł II, Wałęsa, Zawisza Czarny, Miłosz, Kołakowski, Kuroń, Szymborska,Jagiełło… oni wszyscy w jednej osobie. No a skoro się taki pojawił, ale nie miał ich wszystkich w sobie, to trzeba go potępić. Bo nie jest tak odważny jak Piłsudski i Zawisza Czarny czy Jagiełło, nie jest tak charyzmatyczny jak Jan Paweł II, mądry jak Kołakowski, empatyczny jak Kuroń, nie wypowiada się jak Miłosz czy Szymborska…
Nie mogłem spełnić oczekiwań wszystkich. Kto dałby radę?
Dzisiaj mam wrażenie, że tak zwane elity, salon i medialne osobistości nie mogą się do mnie odezwać. Nie dlatego, zazwyczaj, żeby uważały, że jestem przestępcą. Nie dlatego też, że zrobiły mi osobiście krzywdę. Po prostu nie wiedzą, jak się zachować. Tak, jak często nagle milknie telefon osoby, która poinformuje, że wykryto u niej ciężką, śmiertelną chorobę. A może niektórzy też czują, że coś w jakimś czasie zrobili lub powiedzieli nie tak?
Mam przestać myśleć i czuć?
Pani pastor w czasie debaty o kościele i demokracji w TVN24 powiedziała niedawno, że na Podlasiu są rodziny, które są napiętnowane, bo ratowały Żydów przed zagładą. Ci, co się przyłączyli do zagłady nie są napiętnowani. Bo oni byli zwyczajni. Ale ci, co ratowali, przeciwstawili się społeczności. Są inni. Może oni uważają nas za gorszych? Bo my sami czujemy jakiś dyskomfort…
No więc zostałem wykluczony. Wykluczony ze społeczności. Wykluczony ze wspólnoty. Niby nic strasznego, ale… zadziałał silny mechanizm. To wykluczenie działa znacznie szerzej. Otóż zwykły człowiek, który widzi, że elity wykluczyły, sam wyklucza. No i skoro przestali zapraszać do mediów, to ja do pracy nie przyjmę. Po co mi kłopoty?
Słyszę kolejne powody, dla których życzliwi przekonują się, że nie mogą mi pomóc w podjęciu pracy. Otóż nie mogę wystawiać faktur (bo jak założę działalność gospodarczą, komornik zajmie konta i nie da się zapłacić ZUS, podatków, faktur… i działalność się skończy z jeszcze większymi długami). Nie mogę przyjmować pieniędzy pod stołem, bo przecież w końcu ktoś zauważy i ogłosi. Nie mogę poszukać kogoś, kto za mnie będzie wystawiał faktury, bo przecież bardzo szybko służby odkryją, że to oszustwo. Nie mogę pracować w kontakcie z klientami – bo jak zareagują klienci o innych sympatiach politycznych, niż moje? Nie mogę zarządzać pracownikami – w końcu pracownicy też mogą mieć różne sympatie polityczne i światopoglądowe. Na koniec – najważniejsze. Po co zatrudniać Kijowskiego, skoro takie kwalifikacje jak on ma wielu, a inni nie mają takich obciążeń?
Mam uznać artykuł 42?
Pozostaje jeszcze kwestia prawa do obrony. Oczywiście osoby publiczne podlegają ściślejszej kontroli. Tyle, że kiedy komuś takiemu stawia się zarzuty, nagle przestaje być osobą publiczną. Każdy może oczywiście mówić o nim krytycznie – w końcu był publiczny. Ale on nie ma już możliwości na to odpowiadać – przecież jest oskarżany i nikt nie chce go słuchać.
Człowiek „zwykły”, który nie był „publiczny”, kiedy zostaną mu postawione zarzuty, może to ukryć nawet przed rodziną czy sąsiadami. Człowiek „publiczny”, którego wszyscy znają, zostaje oskarżony przez wszystkich. Nagle wszyscy dowiadują się, że jest przestępcą. Nikt nie pozna nigdy jego odpowiedzi. Nikt też nie jest zainteresowany poszukiwaniem prawdy. Bo przecież ogłoszono, że jest winny, czyli sprawa załatwiona.
Nie pytam o artykuł 42. Konstytucji RP a zwłaszcza jego ustęp 3. – domniemanie niewinności. To jasne, że Konstytucji dzisiaj nie przestrzegają rządzący, dlaczego więc miałyby ją przestrzegać media czy zwykli ludzie. Nie pytam o zwykłą ludzką ciekawość. W końcu znacznie fajniej, niż poznać prawdę, jest rzucić kamieniem. Szybko, bez stresu, skutecznie i ostatecznie. O przyzwoitość w ogóle nie pytam.
Zastanawiam się… prawa człowieka. Jest coś takiego podobno. Wielu, również w Polsce, występuje głośno w ich obronie. Człowiek ma pewne niezbywalne prawa. Niezależnie od tego, czy jest dobry, czy zły. Czy jest nasz czy nie nasz. Czy jest winny czy niewinny. Prawa człowieka. Prawo do życia, prawo do pracy, prawo do godności.
Gdybym zbudował sobie silny zespół potakiwaczy, pewnie bym ich wysłał na front i siedział spokojnie, kiedy mnie atakowano. Ale jakoś nie umiałem. Wolałem relacje prawdziwe i otwarte. Okazało się, że w dużej mierze nieszczere…
Mam się bić (z całym światem)?
Nie byłem, nie jestem i nie będę rycerzem na białym koniu. Jeździłem kiedyś konno, ale zawsze na koniach ciemnych i bez zbroi. Żart. Ale… przecież tego ode mnie oczekiwano. Dzisiaj każdy szuka wytłumaczenia, dlaczego nie sprzeciwił się, kiedy uruchomiono przeciwko mnie prowokację. Nie znajdując powodów prawdziwych i logicznych brnie w wytłumaczenia coraz bardziej absurdalne. Tak działa racjonalizacja w obliczu poczucia, że zrobiło się coś nie tak. Bo skoro ja jestem dobry, a zachowałem się tak, jak się zachowałem, to muszę sobie wytłumaczyć, że miałem rację. Swoich własnych tłumaczeń nie poddajemy takiej analizie logiczno etycznej, jak tych u innych, więc łatwo coś sobie wdrukować. I tego się potem trzymamy.
Po co to wszystko piszę? Sam nie wiem. Przecież ci wszyscy, którzy sobie już dawno zracjonalizowali, teraz nawet nie będą czytać. Pewnie nikt z nich nie dotrze do tego miejsca. Wiedzą i nie potrzebują weryfikacji swojej wiedzy. Ale może jakiś zapalony badacz? Może ktoś, kto z jakiegoś powodu zapomniał swoją racjonalizację? Może… no dobrze, jeżeli ktoś dotarł do tego miejsca, to gratuluję i dziękuję. Oraz serdecznie pozdrawiam.
Mam się …?
…
Komentarze z Facebooka